Wolność z półobrotu

Dawno temu filmy akcji opowiadały o amerykańskich herosach masakrujących niekończące się zastępy bezimiennych wrogów z pomocą granatów, karabinów i noży. Choć co chwilę ktoś próbuje nam
Broforce - recenzja
Pamiętacie czasy, gdy wraz z grupką kolegów z podwórka spotykaliście się w domu jednego z was, aby po raz kolejny obejrzeć "Rambo" lub "Commando", z każdego kolejnego seansu czerpiąc identyczną satysfakcję? Kopia VHS była mocno średnia, co chwilę trzeba było regulować "tracking" na magnetowidzie, ale wspólny udział w spektaklu kopania tyłków rekompensował wszelkie niedogodności. Dawno temu filmy akcji opowiadały o amerykańskich herosach masakrujących niekończące się zastępy bezimiennych wrogów z pomocą granatów, karabinów i noży. Choć co chwilę ktoś próbuje nam przywrócić dzieciństwo, posadzić na tej samej co 20 lat wcześniej kanapie, ani seria "Niezniszczalni", ani "Kung Fury" nie robią tego nawet w połowie tak dobrze, jak "Broforce". W pierwszej chwili napisany tłustymi pikselami prosty list miłosny do "Metal Sluga" i "Contry" wygląda na zwyczajną odsłonę hipsterskiej nostalgii za latami 80., która jakiś czas temu zagościła na dobre w świecie indyków. 


Rozgrywka jest prosta jak konstrukcja cepa: jako napakowany testosteronem miniaturowy bohater kina akcji gdzieś w wietnamskiej gęstwinie (na początek dostajemy rzecz jasna ojca wszystkich twardzieli: Brambro) staramy się dotrzeć z lewej strony krótkiego etapu do prawej, gdzie czeka na nas helikopter gotowy do ewakuacji. Na drodze stoją niespecjalnie wymagający przeciwnicy, najczęściej dokonujący żywota po jednej kulce z naszego nieskończonego zapasu amunicji. Sprawy zazwyczaj przybierają jednak niekorzystny obrót za sprawą piekielnie efektownych i trudnych do przewidzenia reakcji łańcuchowych. Nabój trafia w terrorystę samobójcę, od wybuchu zajmuje się beczka chemikaliów, a jej eksplozja obala cały stojący nieopodal budynek, po którym zostaje ziejący pustką lej w ziemi. 

Nasz bardzo amerykański bohater przy całym swoim impecie i niszczycielskim usposobieniu też pada od jednego naboju. Jedyna nadzieja to uwalnianie po drodze uwięzionych w klatkach "ziomków" (tak chyba najlepiej przetłumaczyć tytułowe "Bro"), w ten sposób zyskując dodatkowe życie. Tu czeka nas niespodzianka i być może najlepszy konstrukcyjny pomysł w grze: zbierając dodatkowe życie zamieniamy się w innego, losowego, ikonicznego twardziela. Każdy z nich ma swoją niepowtarzalną broń i specjalny atak – Brocop zatrzymuje czas, MacBrover rzuca kurczakiem naładowanym dynamitem, a Broheart okrzykiem "Freedom!" sprawia, że przeciwnicy uciekają w popłochu. Niezaprzeczalny urok i funkcjonalność (lub jej brak) indywidualnych ataków docenią w pełni tylko kinofile. Niestrudzeni tropiciele społecznych i genderowych niesprawiedliwości też nie powinni być zawiedzeni, z satysfakcją mogą przyłączyć się do walki za pośrednictwem czarnoskórego mięśniaka z "Drużyny A", groźnego Machete czy całego zastępu niewiast – entuzjastycznie siekającej wrogów na kotlety bohaterki "Kill Billa", dziewczyny z karabinem zamiast nogi z "Planet Terror" czy miotającej ogniem Ripley z "Obcego".


Odblokowanie kolejnych postaci wymusza zmianę strategii obracania świata w perzynę, a co za tym idzie - alternatywną trasę. Daleko jednak temu wszystkiemu do wysmakowanej strategii, ale przecież w kinie latach 80. nie liczył się spryt, tylko kaliber. Wspólne granie w "Broforce" osiąga poziom ekstazy w czteroosobowym trybie kooperacji, kiedy wybuchy pochłaniają jednocześnie cały ekran, a przyczyną śmierci coraz częściej staje się przypadkowy spadający czołg. Chaos rządzi, bo gra pozwala czerpać przyjemność nawet z niepowodzeń. Śmierci bohatera akompaniuje żywcem przeniesiony z filmów z Sylvestrem Stallone'em krzyk wysyłającego nas w bój pułkownika. Zaczynając poziom od początku dostajemy kolejne losowe rozdanie mięśniaków i zabawa zaczyna się od nowa.

Powtarzalność nie stanowi problemu, gdyż cała gra najeżona jest detalami, które z każdej animacji czynią małe dzieło sztuki. Strzelający z rakietnicy Brommando rozrywa przeciwników na strzępy, Double Bro Seven pistoletem z tłumikiem robi w nich tylko subtelne dziurki, z których sączy się stróżka krwi, gdy ciało powoli osuwa się na ziemię. Atak wręcz odpowiednika Strażnika Teksasu to oczywiście nieśmiertelny kopniak z półobrotu, podczas gdy specjalna moc Brominatora to przełączenie się na chwilę w tryb kuloodpornej stalowej maszyny. W panującym chaosie te drobne smaczki łatwo mogą nam umknąć, co daje tym większą satysfakcję, gdy po kilku godzinach grania zauważymy kolejny nowy, dopieszczony detal. Spadający z palmy kokos może zabić terrorystę, trawa porusza się z wiatrem, chyba że czai się w niej partyzant, wściekły pies po zeżarciu truchła zamienia się w dwa razy większą bestię. Na każdym kroku widać ilość pracy i czasu włożonych w dopracowanie gry podczas trwającego niemal dwa lata "early access’u".

Z na pozór beztroskiego obcowania z "Broforcem" płynie także subwersywna przyjemność, bliźniaczo podobna do tej serwowanej nam choćby w "Team America" twórców "South Parku". Ameryka to tutaj krzyk bielika amerykańskiego na sterydach niosącego wolność i demokrację z gracją buldożera. Każdy kolejny obszar na mapie świata okraszony jest rozkazami “ostatecznego wyzwolenia” jego mieszkańców lub ich masowego zdemokratyzowania. Na posłanników najwspanialszego kraju na świecie czekają oczywiście piętrzące się ad absurdum trudności. Zaczyna się od krzyczących w bliżej nieokreślonym języku powstańców, później ziemię zalewa plaga obcych, aby na końcu pod samą Ameryką, zapewne nieprzypadkowo, otworzyły się podwoje piekła. Potężne i precyzyjnie wymierzone kuksańce względem USA kontrapunktowane są jednak autentyczną miłością do stworzonych przez nią patriotycznych akcyjniaków. Na końcu każdego poziomu, przy akompaniamencie gitarowego riffu, nasz bohater wskakuje do helikoptera by demokratyzować kolejne lokacje, pozostawiając za sobą tylko dymiące zgliszcza. W pełni świadoma tego ironicznego zabiegu, po ponad 20 godzinach grania, dalej z przyjemnością mu w tym pomagam.
1 10
Moja ocena:
8
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones